MAREK STOKOWSKI "LOTNICHO", Wyd. Lira, Warszawa 2004
Po co czytać młodzieżową literaturę w moim wieku? Dla przypomnienia sobie młodości - kiedy wszystko było pierwsze, ważne, wyjątkowe, fascynujące, nieschamiałe. Dla przypomnienia sobie stylu mojego mistrza - Edmunda Niziurskiego, jego humoru, języka. Szary świat PRL-u w jego prozie zyskiwał niezwykłe barwy. Czyniła to pokrętna fabuła i językowe feerie ("Twarz końska? - Raczej mula" itd.), przydomki bohaterów, końcowe puentujące zdania. Mógłbym tu jeszcze przywołać książki Adama Bahdaja (choćby "Podróż za jeden uśmiech").
Czytając pierwsze kilkadziesiąt stron jeszcze się wahałem - czy warto. Jeszcze odzywał się we mnie malkontent, że to dla młodszego czytelnika, że to nie jest "wielka literatura"... Ale wciągnąłem się i nie tylko nie żałuję, ale zostałem urzeczony, odmłodniony.
Zatem na kilka dni wróciłem do świata z młodości. Jest PRL Gierka - uczniowie warszawskiego liceum na Okęciu, w szalony sposób - po przywitaniu zagranicznej delegacji trafiają na pokład wojskowego samolotu, który nagle dostaje rozkaz i musi lecieć na Pomorze. Przymusowo wysadzeni na lotnisku, mają wrócić sami do Warszawy, co staje się dla bohaterów: Arka, Filozofa, Marysi i Ewki - przygodą życia. Wracają, ale tak powoli (Stokowski przywołuje tu powrót do Itaki, który przecież trwał i trwał) - poznają się, zaprzyjaźniają, zakochują. Przygoda nie jest tylko idylliczna - przydarza im się przemoc - (nijaki Cyklop na łajbie - niezła metafora dyktatury - okazuje się zboczeńcem), a nawet poznajemy z zapisków znalezionych na plebanii - brutalną historię gwałtu. Zatem nie jest tylko "młodzieżowo", bywa "dorośle" i jeszcze fajny jest komentarz: "Nie jesteśmy z morskiej piany (…) Lepiej wiedzieć, jak to było i jak bywa."
Przygody przygodami - Stokowski (czytałem jego "Samo-loty" prawie 20 lat temu) z ma dar do ich wymyślania. I zapewne wiele scen zostanie w mojej głowie - np. sposób w jaki od malarki zdobędą wózek inwalidzki; albo przykry opis szkoły: "Fizyka nie była zagadką, a matematyka wyobraźnią, historia nie była dramatem, a biologia życiem Ziemi. Nauka nie była przygodą, raczej udręką, nieustanym zawieszeniem między nudą gnicia w klasie a piekącym lękiem w brzuchu. Niemal wszyscy pedagodzy wydawali się zgorzkniali i często - okrutni, jakby mścili się na uczniach za przegrane w wieloletniej, beznadziejnej wojnie z gównem, z codziennością komunizmu." Ale zostaną opisy "wzdechów" do Marysi i sporo naiwnej wiary w dobry świat. Zostanie smutek, że dziś młodzi ludzie słuchają innej muzyki niż Filozof (np. Grechuta "Świecie nasz" albo "Adagio Concierto de Aranjuez" Rodrigo).
Wiele zdań wybrzmiewało mi jak dobra poetycka fraza. Odczytuję sobie, że w PRL była beznadzieja, więc niechby teraz - była nadzieja. Bądź, nadziejo!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz